kobieta · lifestyle · Praca

Jestem Flebotomistą!

Przed przeczytaniem tego tekstu, proszę zapoznaj się z definicją słów: humor, ironia, sarkazm lub skonsultuj się z językoznawcą lub autorytetem w dziedzinie filologii polskiej, gdyż tekst niewłaściwie zrozumiany, zagraża Twojemu humorystycznemu podejściu do życia 🙂

Jestem flebotomistą. Nie, nie lobotomistą! Nie grzebie w mózgach, ani nie otwieram czaszek. Po prostu pobieram krew. Skończyłam szkołę, w której uczyłam się dzień po dniu, jak prawidłowo pobierać próbki krwi. Zdałam egzamin i otrzymałam dyplom, który pozwala mi na wykonywanie zawodu. Więc stwierdzam nieskromnie, że jestem w tym bardzo dobra 😛

Zajmuję się flebotomią od kilku lat, i miałam przyjemność pracować w służbie zdrowia zarówno w Polsce, jak i w Irlandii. Bardzo lubię swoją pracę, choć muszę przyznać, że nie zawsze jest pięknie i kolorowo. Czasem mam już tak dość, że na poważnie myślę o zmianie zawodu. Są jednak dobre dni i chwile, kiedy nie mamy zbyt dużo pacjentów, ktoś powie coś tak miłego, że do wieczora mój poziom energii sięga 100%, albo praca idzie tak gładko i szybko, że mogłabym machnąć jeszcze nocną zmianę, jakby była taka możliwość. Ale ja nie o tym chciałam pisać. Chciałam się z Wami podzielić tymi najbardziej denerwującymi momentami, w których czasem od godziny 8 rano myślę o tym, by wychylić drinka..Są to zdania, które pacjenci wypowiadają bez zastanowienia, myśląc sobie jak bardzo są zabawni, albo, że bardzo pomagają informacją, którą się ze mną dzielą. No to zaczynamy!

Znalezione obrazy dla zapytania phlebotomist jokes
obraz pochodzi ze strony Pinterest

 

Znalezione obrazy dla zapytania phlebotomist jokes
obraz pochodzi ze strony Pinterest
Znalezione obrazy dla zapytania phlebotomist jokes
obraz pochodzi ze strony Pinterest

 

  1. Miejsce numer jeden zajmuje pytanie: „Czy jesteś w tym dobra?”. Moja odpowiedź będzie brzmiała tak samo głupio, jak Twoje pytanie. Nie, nie jestem w tym dobra, w zasadzie jest to mój pierwszy dzień, ale nie przejmuj się jak nie trafię za pierwszym razem, będę próbowała do skutku, mamy czynne do 5, także jest mnóstwo czasu..To co? Rękaw w górę, rękę zacisnąć proszę i pobieramy 😀
  2. Miejsce drugie zajmuje stwierdzenie: „Nie mam żył”. Zapewniam Cię, że masz żyły, masz ich całe mnóstwo! Jakbyś ich nie miał, byłbyś wybrykiem natury i dziwakiem 😀 , i nie było by Cie tutaj, bo byś nie żył. End of the story….
  3. Miejsce trzecie, zajmują słowa niezadowolenia, kiedy widzisz mnie rano typu: ” Idź stąd, wynocha, sp#$%@#aj, nie chcę Cię widzieć, znowu Ty?!” Wiesz co? Ja też nie chcę Cię czasem widzieć, szczególnie rano, zaraz po obudzeniu, zanim weźmiesz prysznic, z oddechem, przy którym muszę wstrzymywać swój własny, do momentu kiedy prawie się duszę, bo nie mam odwagi zaczerpnąć powietrza… Ale jestem tutaj, Ty tu też jesteś, więc po prostu wyprostuj rękę, pozwól mi wykonać swoją pracę i po kłopocie 😀
  4. Miejsce numer cztery, zajmuje stwierdzenie: „Bardzo ciężko pobrać”. W większości przypadków, wcale nie jest ciężko, to, że nie widać żył, wcale nie znaczy, że jest ciężko pobrać krew, to po prostu znaczy, że ich nie widać. Może kiedyś w przeszłości, ktoś kto udawał, że jest w tym dobry, próbował swoich sił, a jak się nie udało, żeby zachować twarz powiedział, że ciężko pobrać, albo, że masz cienkie żyły…Pamiętaj, że jestem profesjonalistką, dostałam tę pracę, bo jestem dobra w tym co robię, jakbym nie była dobra, nie było by mnie tutaj  😉
  5. Miejsce piąte, zajmują żarty o podtekście seksualnym, typowego polskiego Janusza, którego znajomość języka angielskiego, opiera się znajomości słów jes i noł 😉 Ale jak mnie widzi, to zapyta, czy usiądę mu na kolanko, bo na pewno szybciej wyzdrowieje.. Panie Januszu, nie usiądę ani na kolanko, ani obok kolanka, w ogóle obok pana nie usiądę, to, że pytam o imię i datę urodzenia, nie znaczy, że Pana podrywam! Przy okazji, jak przyjdzie pielęgniarka i zapyta czy chce pan słomkę żeby napić się wody, to proszę ładnie podziękować i powiedzieć, że wyciągnie ją Pan sam…. z własnego buta.. 🙂
  6. Miejsce szóste,zajmują przezwiska..”Wampir, córka Drakuli, blood sucker”. Zapewniam Cię, że nie śpię w trumnie, nie ginę od widoku krzyża, czosnku, czy od kropel święconej wody… (A przy okazji, kiedy idziesz do lekarza, to też wyzywasz go od znachorów?) Po prostu wykonuję swój zawód, i bardzo irytują mnie przezwiska, w dodatku głupie.. 😉
  7. Miejsce siódme, zajmuje stwierdzenie: „Ale masz szczęście!” , zaraz po tym jak pobiorę Twoją krew, a wcześniej usłyszałam od Ciebie, że „będzie ciężko pobrać”. Zapewniam Cię, że nie miałam szczęścia, powtarzam po raz kolejny, że to kwestia moich umiejętności, a nie szczęścia… 😛
  8. Miejsce ósme, zajmuje prośba o użycie motylka….Motylki są przeznaczone dla osób o naprawdę ciężkich żyłach, dla ludzi po chemioterapii, którzy są ciężko chorzy a żyły bardzo zniszczone.. To nie jest koncert życzeń! Mamy takich samych rozmiarów inne igły,  których możemy użyć, zamiast motylków. Naprawdę, naszą misją nie jest sprawianie bólu specjalnie, bo mamy zły dzień, bo taki jest nasz kaprys.. Jesteśmy tu, by najlepiej wykonać swoją pracę i jak najbardziej komfortowo dla pacjenta. Po prostu zaufaj mi, w końcu płacą mi za dźganie ludzi 🙂
  9. Miejsce dziewiąte, zajmuje stwierdzenie: „Nie jesteś w tym dobra”, kiedy nie trafię w żyłę. W takiej chwili, nie tylko podnosisz moje ciśnienie, sprawiasz, że ręce zaczynają mi się trząść z nerwów i zapewniam Cię, że w takim stanie mogę nie trafić w żyłę po raz drugi.. Nie, nie dlatego, że mam ochotę Cię ukarać za Twoje słowa, tylko dlatego, że się denerwuję, bo Twoje słowa sprawiły, że przez ułamek sekundy wątpię w swoje umiejętności, a muszę wtedy udawać, że Cię lubię i być dla Ciebie cały czas miła.. 😀 😛
  10. Miejsce dziesiąte i ostatnie, zajmuje pytanie: „Ale dlaczego znowu mi pobierasz krew?!Dlaczego?!Nie rozumiem?! „. Ja też nie rozumiem! Jetem tylko tutaj, by pobrać próbkę, nie jestem lekarzem, nie znam historii Twojej, choroby ani wyników poprzednich badań. Bez względu na to ile razy przyjdę pobrać Twoją krew, nigdy nie będę wiedziała dlaczego. To wie tylko osoba, która zleca badanie. Poza tym skoro jesteś w szpitalu, to znaczy, że coś Ci dolega, a badania robi się po to, by dowiedzieć się co, i jak można Ci pomóc  🙂
Znalezione obrazy dla zapytania phlebotomist jokes
obraz pochodzi ze strony Pinterest
Or phlebotomist porn ;):
obraz pochodzi ze strony Pinterest

Mimo wszystko lubię swoją pracę. Spotykam tam całe mnóstwo ludzi, z którymi rozmowa jest czystą przyjemnością. Ludzi, dla których moje słowa pocieszenia, kiedy mają gorszy dzień czy wysłuchanie tego co leży im na sercu, sprawia, że zaczynają się uśmiechać. Ludzi, którzy na mój widok, mimo tego, że jest to bardzo wczesna godzina, uśmiechają się, i zwyczajnie cieszą się, że mnie widzą. Albo takich, którzy spotykając mnie na szpitalnym korytarzu, lub poza szpitalem, podchodzą przytulają i pytają się co słychać? Jestem pewna, że Ty w swojej pracy, też masz takie sytuacje, w których jedynym wyjściem jest uśmiech i powtarzanie sobie: jutro będzie lepiej, jutro będzie lepiej!  😀

P.s. 1.Podczas pisania tego tekstu, nie ucierpiał żaden pacjent, ani jego żyły, ani jego godność 😀 😀 😀

P.s.2. Pisząc ten post, nie miałam zamiaru nikogo obrazić, urazić, czy sprawić przykrość, po prostu uważam, że odrobina czarnego humoru, nikomu nie zaszkodzi 😛

DIY · handmade · kobieta · lifestyle · pasja · shabby chic

Shabby chic, czyli przedmioty z duszą.

Przez ostatnie kilka tygodni, zmuszona byłam zostać w domu. Przyznam, że udało mi się odpocząć i naładować baterie , które przez ostatnie miesiące były już mocno wyczerpane. Zaczęłam wymyślać sobie różne zajęcia. Umyłam okna i kto mnie zna wie, że jak Pękalska myje okna, to coś jest na rzeczy 😀 Upiekłam nawet kilka ciast, które wyszły wyśmienicie (ostatnio stałam się mało skromna, ale jak coś jest dobre, to dlaczego mam się nie pochwalić 🙂 ). Ale wolnego czasu miałam dość dużo i szukałam sobie coraz to nowszych zajęć i inspiracji, żeby nie oszaleć z nudów.

Szperając w czeluściach internetu, natknęłam się na przerabiane meble w stylu Shabby Chic. Shabby, oznacza stary, zniszczony, zdarty, a Chic, oznacza szyk, czyli w skrócie Stary Szyk. Prekursorką tego stylu, jest projektantka Rachel Ashwell i to dzięki Jej pomysłom, do dekoracji wnętrz, używa się starych lub specjalnie postarzanych mebli. Kolory, które dominują w tym szyku, to wyblakłe żółcienie, akwarelowe błękity czy pudrowy róż, a także brązy, wypłowiałe szarości i czernie.

Meble czy dodatki w stylu Shabby Chic, muszą wyglądać tak jakby bardzo stare, podrapane, poprzecierane i popękane. Zamknij oczy i wyobraź sobie, że jesteś na strychu w domu swojej Babci. Otwierasz drzwi, a tam stoją stare krzesła, komody, kredensy, lustra i ramy na zdjęcia. Wszystko to czeka tylko, by wykazać się kreatywnością i tchnąć trochę życia, w te nadszarpnięte upływającym czasem przedmioty.

Zerknęłam na swoją półkę, i mój wzrok zatrzymał się na starej skrzynce na biżuterię. Miała nieciekawy kolor, w tonacji brązu. Pomyślałam, że fajnie by było przerobić ją na stary styl.

DSC_0541

Szybko wybrałam się do sklepu  i kupiłam :

DSC_0547
dwie puszki farby kredowej do mebli, w kolorze antycznej bieli i grafitowym
DSC_0551
papier ścierny i mały pędzelek
DSC_0554
świeczki

Skrzynkę najpierw wyczyściłam wilgotną ściereczką, potem poprzecierałam w kilku miejscach papierem ściernym żeby zdrapać lakier, następnie pomalowałam całą na kolor grafitowy. Kiedy wyschła, kawałkiem świeczki, porządnie posmarowałam krawędzie i ściany skrzynki, szczególnie tam, gdzie mają być przetarcia, dla lepszego efektu. Potem skrzynkę pomalowałam na biało i poprzecierałam drobnoziarnistym papierem ściernym.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Muszę przyznać ( znowu nieskromnie, ale wybacz dumna z siebie jestem 🙂 ), że z efektów jestem całkiem zadowolona. Skrzynka wygląda jak z minionej epoki, taka, która kryje w sobie niesamowite sekrety. Zanim skończyłam przerabiać moje pudełko na biżuterię, zaczęłam malować też starą szafę, która stoi przy drzwiach wejściowych do mojego domu. Córka schodząc rano na śniadanie, skwitowała krótko: Jezus Maria, teraz będziesz cały dom przerabiać?! Kto to wie, może odkryłam w sobie nowy talent 🙂

DSC_0666

 

 

DSC_0667

 

 

DSC_0693

 

DSC_0694

 

DSC_0696

 

DSC_0699

 

DSC_0698

 

Inspiracje czerpałam ze strony zrobiszsam.pl

Gibraltar · kobieta · lifestyle · podróże · styl bycia · Wakacje · wakacje z dziećmi · wspomnienia

Gibraltar-جبل طارق – Dżabal al-Tarik, „góra Tarika”

Wycieczka na Gibraltar jest jedną z moich ulubionych. Ten mały region świata, znajduje się na powierzchni 6,55 km² i kryje w sobie niesamowitą historię. Ponieważ jest to terytorium zamorskie należące do wielkiej Brytanii, władzę nad nim sprawuje Królowa Elżbieta II. Po jego wschodniej części znajdują się zatoki Sandy oraz Catalan Bay, część zachodnią zamieszkuje większa populacja miasta. Ogromną powierzchnię, zajmuje skała Gibraltarska, w której znajduje się około 150 jaskiń. Jednak naturalnych formacji jest 78, reszta to sztuczne tunele i komory, wykute przez ludzi.

DSC_0633

gibraltar-890293_1920

Punktualnie o 7:30 rano, podjeżdża po nas autokar. Jesteśmy jednymi z pierwszych pasażerów. Siadamy tuż za fotelem kierowcy, żeby lepiej widzieć, zapinamy pasy i w drogę! Przez kolejną godzinę, podróż dłuży nam się niemiłosiernie. Zatrzymujemy się bowiem co chwilę, żeby zabrać kolejnych uczestników wycieczki. Kiedy autokar jest już pełen, wjeżdżamy na autostradę i teraz możemy już nacieszyć oczy przepięknym wschodem słońca. Niebo mieni się kolorami czerwieni i purpury, jest cudownie! Wybrzeże Costa del Sol, jest niemal puste. Nieliczni amatorzy porannego wstawania, spacerują po piaszczystych plażach, rozkoszując się symfonią morskich fal uderzających o brzeg.

Podczas 2 godzinnej podróży, udaje mi się nawet zdrzemnąć. Oddałabym wszystko za kubek mocnej kawy 🙂 Dojeżdżamy na miejsce i zatrzymujemy się przed kontrola graniczną. Paszporty zostają sprawdzone szybko i sprawnie. Przejeżdżamy przez ogromną płytę lotniska, na której wydzielona jest ulica, łącząca centrum miasta z przejściem granicznym Hiszpanii. Podczas startu i lądowania samolotów,  jest zamykana na około 10 minut.

Kiedy wchodzimy na główną ulicę w centrum, jestem zszokowana! To nie tak miała wyglądać nasza wycieczka! Jest tu pełno sklepów, ulica zatłoczona, wszędzie gwar i hałas. Dla mnie atrakcją miała być ogromna skała i jej historia, jaskinia, małpy, pomnik Generała Sikorskiego i Afryka ( co prawda oddalona o jakieś 20 kilometrów, ale lepszy rydz nisz nic 😀  ) . Dopiero potem dowiedziałam się, że między innym właśnie na handlu, opiera się obecna ekonomia Gibraltaru. Dlatego zamiast rajdu po sklepach, skupiam się głównie na fotografowaniu ciekawych miejsc ( i ciekawych osobistości 🙂 ).

DSC_0652
nie pytaj mnie jak on to zrobił, ja też nie zapytałam 🙂

Uciekamy od zatłoczonych ulic i docieramy do ciekawego miejsca zwanego Landport Tunnel. W przeszłości była to jedyna droga by dostać się z lądu do fortyfikacji, dlatego bardzo dobrze jej strzeżono i odpowiednio wzmocniono. Po odbiciu terytorium z rąk Hiszpanii, do obrony tego miejsca użyto aż 20 armat!

Nasz przewodnik jest już gotowy i małym busem zabiera nas na Skałę Gibraltarską. Wjeżdżamy w bardzo wąski tunel, w którym ledwo co się mieścimy, nasz kierowca ma jednak duże doświadczenie i unikamy jakichkolwiek zadrapań. Następny tunel jest o wiele większy, nie tak klaustrofobiczny jak poprzedni. Kiedy z niego wyjeżdżamy na horyzoncie ukazują się nam góry Atlas w Maroku! Wow!Afryka na wyciągnięcie ręki!

DSC_0703

 

Kiedy wysiadamy rozglądamy się wokół, szczęki trzeba zbierać z ziemi, widoki są naprawdę oszałamiające! Jest przepięknie!

Pierwszym miejscem które zwraca naszą uwagę, jest Europa Point, jest to najbardziej wysunięty na południe punkt Gibraltaru. DSC_0707

Przepiękna latarnia morska zbudowana przez Alexandra Woodforda w latach 1838- 1841. W pełni zautomatyzowana w 1994 roku. Jej światło widać z odległości 27 km.

DSC_0713

Meczet Ibrahim al Ibrahim, zwany również meczetem Króla Fahd bin Abdulaziz al-Saud. To przepiękna, biała budowla skierowana frontem w stronę Maroka, której minaret ma 71 metrów wysokości. Był to prezent od Króla Arabii Saudyjskiej. W meczecie znajduje się szkoła, biblioteka i czytelnia.

Pomnik generała Władysława Sikorskiego, który zginął 04.07.1949 roku w katastrofie lotniczej na Gibraltarze.

Znowu wsiadamy do busa i wąską drogą wjeżdżamy coraz wyżej. Docieramy do miejsca, z którego widać przepiękną panoramę Gibraltaru, port i Hiszpanię.

DSC_0747

Spotykamy też pierwsze makaki 🙂 To jedyne małpy w Europie, które żyją na wolności. Legenda mówi, że jeśli któregoś dnia magoty znikną, Wielka Brytania utraci na zawsze Gibraltar. Podczas naszej wycieczki małpy były spokojne i trzymały fason 🙂 Trzeba jednak uważać, bo są to jednak dzikie zwierzęta i mogą podrapać lub pogryźć. Są także bardzo ciekawskie i chwila nieuwagi może kosztować utratę plecaka 🙂 Ich populacja obecnie wynosi ok. 230 makaków, które żyją w rezerwacie przyrody.

Docieramy do przepięknej jaskini Św. Michała, która obecnie używana jest jako sala koncertowa. Składa się ona z rozległej sieci tuneli a także dwóch mniejszych jaskiń. Jestem jednak zawiedziona, że takie piękne miejsce zostało naruszone działalnością człowieka. Kolorowe światła we wnętrzu jaskini, kompletnie nie przypadły mi do gustu.

DSC_0761
makak gibraltarski sprawdzał bilety wstępu do jaskini 🙂

Cała wycieczka niemal dobiega końca, jeszcze ostatni rzut oka na piękną panoramę Gibraltaru, kilka zdjęć i niestety czas wracać. Nasz przewodnik był bardzo sympatyczny i z dużym poczuciem humoru, cała wyprawa z nim była piękną przygodą!

DSC_0884

Caminito del Ray · kobieta · podróże · Wakacje · wakacje z dziećmi · wspomnienia

Ścieżka Króla.

El Caminito del Rey, zwana także ścieżką Króla, do niedawna była jedną z najbardziej niebezpiecznych tras trekkingowych świata. Czyli wisienka na torcie dla miłośników adrenaliny i mocnych wrażeń. Osobiście zdecydowałam się wybrać w te rejony Andaluzji, aby zmierzyć się z jednym z moich największych lęków-lękiem wysokości. Zupełnie przypadkiem natknęłam się na fenomenalne zdjęcie w internecie, kiedy sprawdzałam, jakie atrakcje czekają na nas w Hiszpanii. Pomyślałam wtedy WOW! Ta wycieczka, zdecydowanie znajdzie się na mojej liście „must do”.

El Caminito Del Ray, powstała w latach 1901-1905. Betonowe chodniki zawisły na wysokości 100 m, nad klifami rzeki Guadalhorce w Parku Narodowym Desfiladero de los Gaitanes, w hiszpańskiej prowincji Malaga, niedaleko miasteczka El Chorro. Ścieżka służyła głównie do transportu materiałów potrzebnych do budowy zapory wodnej, a także, by monitorować prace budowlane. Król Alfons XIII przeszedł tę trasę w roku 1921 w czasie uroczystości otwarcia Conde del Guadalhorce. To właśnie wtedy, ludzie zaczęli nazywać tę trasę „Ścieżką Króla” i ta nazwa obowiązuje do dziś.

DSC_0046
Ścieżka liczy sobie ponad 100 lat, w związku z czym, działalność ludzka i czynniki naturalne sprawiły, że szlak uległ zniszczeniu. Chodniki zapadły się w wielu miejscach, tworząc ogromne dziury, przez które widać płynącą w dole rzekę Guadalhorce. Niektóre fragmenty trasy, to jedynie bardzo wąskie stalowe belki, przytwierdzone do wapiennych skal. W latach 1999-2000, doszło do kilku tragicznych wypadków. W związku z tym trasa została oficjalnie zamknięta a część chodników rozmontowana.Nie odstraszyło to jednak miłośników sportów ekstremalnych, którzy szerokim łukiem omijali zakazy i za nic mieli wysokie kary finansowe za ich złamanie. Zresztą kto by się odważył ruszyć za nimi w pogoń, po tak niebezpiecznej trasie? Ścieżka Króla, zostaje w końcu odrestaurowana i otwarta dla turystów w marcu 2015 roku.

Dla widzów o mocnych nerwach, filmik poniżej przedstawia wejście na szlak od strony północnej, zanim ścieżka została odrestaurowana . Powiem szczerze, że film przyprawił mnie o palpitacje serca i zawroty głowy!

Nasza wyprawa zaczyna się wcześnie rano w centrum Malagi. Tam spotykamy się z przewodnikiem  i resztą grupy. Po omówieniu wszystkich spraw organizacyjnych, jesteśmy gotowi by ruszyć w drogę!

Kiedy zjechaliśmy z zatłoczonej autostrady, ukazał nam się przepiękny krajobraz hiszpańskiej prowincji. Wielkie, białe wiatraki, obracały leniwie swoje masywne skrzydła. Pomarańcze, mandarynki i cytryny, beztrosko dojrzewały na drzewach, muskane ciepłymi promieniami słońca. Po jednej stronie drogi długie pasma górskie, a po drugiej malutkie skupiska domków o białych, wapiennych ścianach. Mogłabym tu zostać na zawsze!

Cała trasa ma około 7.7km. Spacer rozpoczynamy wejściem do 200 metrowego tunelu od strony północnej szlaku. Jest cudownie!! Widoki zniewalające! Przewodnik z resztą uczestników idą przodem (razem z moją córką, która zostawiła mnie w tyle 🙂 ), ja skupiam się na robieniu zdjęć i chłonę piękno przyrody. Gęste, zielone korony drzew, dumnie zdobią  wapienne skały. W dole płynie rzeka w kolorach turkusu i zieleni i ta cudowna cisza…Żadnych hałasów, huków, szumu przejeżdżających aut czy pracujących maszyn. Same odgłosy natury, śpiew ptaków, szum wiatru czy dźwięki trzaskających gałązek, które łamią się nam pod stopami. Tutaj czas płynie wolno, natura zdecydowanie rządzi się swoimi prawami.

Za chwile wejdziemy na sławną ścieżkę Króla, jeszcze tylko kask na głowę i teraz nie ma już odwrotu!

Lęk narasta we mnie coraz bardziej. Kurczowo trzymam rękę Hani, która wyrywa się mówiąc do mnie z wyrzutem, że nie jest już małym dzidziusiem. Pierwszy rzut oka na drewniane platformy o szerokości metra i barierkę, która sięga nieco powyżej pasa, oblewa mnie zimny pot, choć temperatura powietrza sięga 23 stopni. W myślach wyrzucam sobie, jaka to ze mnie nieodpowiedzialna matka, i dlaczego nikt mnie nie zatrzymał żeby sprawdzić czy Hania jest wystarczająco duża, żeby na tę ścieżkę wejść. Spojrzałam na niebo, nic nie zapowiadało obfitych opadów deszczu, czy porywistego wiatru, bo to oznaczałoby, że wycieczka będzie odwołana. Nic z tego!

Trzymam się blisko ściany. Przerażenie rośnie, kiedy kątem oka widzę przepaść! Robię kilka zdjęć, wysuwając rękę z aparatem poza barierkę. Cyk, cyk, cyk. Nawet nie wiem czy ostrość dobra. Wiem tylko, że nie odważę się wychylić, by dobrze wykadrować zdjęcie.

DSC_0048DSC_0050DSC_0052DSC_0055

Zatrzymujemy się na chwilę, by posłuchać co przewodnik chce nam powiedzieć. Nie docierają jednak do mnie żadne słowa, bo jedyne, na czym mogę się skupić to przechodzący obok mnie ludzie. Stoję przyklejona do skalnej ściany. Nie ma mowy, żebym przepuściła kogoś, przysuwając się bliżej barierki, nawet nie przepraszam. Hania dziarsko idzie przede mną. Ta cała wyprawa nie robi na Niej większego wrażenia. Ze swoim strachem i lękiem wysokości muszę się zmierzyć sama. Na początku trasy strome, wapienne ściany wąwozu, są bardzo blisko siebie. Po kilkudziesięciu metrach, zauważam otwartą przestrzeń. Schody poprowadzą nas teraz stromo w dół, a przynajmniej tak mi się wydaje. Po lewej stronie wąwozu, biegnie trasa kolejowa w wykutych skalnych jaskiniach. Uff, mogę w końcu odetchnąć z ulgą. Obejrzałam się za siebie, to co przed chwilą napawało mnie przerażeniem, wzbudza zachwyt!

 

Pierwszy odcinek trasy kończy się wejściem na leśną dróżkę. Żadnych przepaści, wysoko zawieszonych ścieżek, spokój, cisza i towarzystwo natury. Robimy mały postój. Czekoladowe batony i kilka łyków wody, stawiają nas na nogi. Jeszcze kilka minut odpoczynku i możemy ruszać dalej. Czeka nas kolejne kilka kilometrów marszu. Ostatni odcinek Caminito del Ray, wzbudza we mnie największy strach. Naprawdę nie wiem jak zbiorę się na odwagę by go pokonać..

 

Przez chwilę zapominam o moim lęku wysokości, rozglądam się wokół, widoki są naprawdę spektakularne..Podchodzę nawet bliżej barierki, by przewodnik zrobił nam zdjęcia.

Większość trasy już za nami. Docieramy do miejsca, gdzie mój strach znowu paraliżuje mnie na krótką chwilę. W pewnym momencie wąwóz ma bardzo duże wgłębienie. Jest bardzo wysoko i przerażająco! Na ścieżce znajduje się niewielka, szklana platforma, przez którą widać jak wysoko jesteśmy. Udaje mi się nawet wejść na tę platformę na kilka sekund 🙂

 

Staram się pokonać ten przerażający odcinek jak najszybciej. Jednak przewodnik prosi, by zawrócić i na chwilkę się zatrzymać. Serio?!. Powód naszego krótkiego postoju, to niesamowite skamieliny.

 

DSC_0177
Tutaj dokładnie widoczna stara ścieżka tuż pod nowymi drewnianymi platformami.

 

DSC_0219
Na tym małym betonowym moście, nasz przewodnik czołgał się, by przedostać się na drugą stronę.

Ostatni odcinek trasy, obejmuje przejście przez most zawieszony miedzy dwiema ścianami wąwozu. Zanim jednak wejdziemy na most, mijamy tablicę, która upamiętnia tragiczny wypadek. Z opowieści przewodnika udało mi się ustalić, że tych trzech młodych mężczyzn, chciało się dostać z miejsca w którym robię zdjęcie, na drugą stronę wąwozu, gdzie biegnie szlak kolejowy. Po jego lewej stronie znajduje się malutka jaskinia (zaznaczona czarnym kółkiem). Ogromna lina na która łączyła ścieżkę z tą właśnie jaskinią, nie była profesjonalnie przymocowana, w chwili kiedy Antonio, Andres i Martin w trójkę chcieli po niej zjechać, lina puściła i mężczyźni zginęli na miejscu.

Docieramy do mostu. Wiem, że zaraz będę musiała na niego wejść. Nogi mam jak z waty, serce bije szybko, jestem spocona i ledwo co mogę złapać oddech. Nie wiem, czy dalej przepuszczać kolejne osoby przed siebie, czy odważyć się i zrobić pierwszy krok. W końcu, biorę głęboki wdech i ruszam…Udaję, że wszystko jest w porządku, tylko dlatego, że moja córka zawstydziła mnie, wchodząc na most pierwsza!!

Udało się! Jestem z siebie bardzo dumna i jednocześnie bardzo zmęczona (chyba panikowaniem przez cały spacer 🙂  ). Tak bardzo, że nie mam się już siły bać. Cała wyprawa, kończy się pysznym tradycyjnym posiłkiem, w małej przydrożnej restauracji. W drodze powrotnej w samochodzie panuje cisza. Wszyscy oprócz kierowcy, zasypiają jak dzieci.

To była niesamowita przygoda!!! ❤

 

kobieta · lifestyle · styl bycia

15 rzeczy, które poprawiają mój nastrój.

Kiedyś, nie potrafiłam się cieszyć z małych rzeczy. Zawsze czekałam na lepszy moment, na lepszą pogodę, na lepszy nastrój, na nowy rok, na to by ktoś inny mnie pocieszył, ucieszył czy sprawił, bym poczuła się lepiej. Skupiałam się często na tym, co mi się w życiu nie udaje. Ciągle szukałam czegoś nowego, co przyniesie mi radość i przegoni gęste chmury negatywnych myśli, znad mojej głowy.

W końcu zauważyłam a przede wszystkim nauczyłam się, że radość, to suma tych wszystkich małych rzeczy, które robię w ciągu dnia. Tych, o których na samą myśl, na ustach pojawia się rogal, znacznie większy niż ten w cukierni. Zaczęłam doceniać to, co już mam. Coraz częściej, zasypiam z uśmiechem na ustach, wyliczając w myślach wszystko to, za co jestem wdzięczna.

Czasem jeszcze dopada mnie zły nastrój, wtedy zamiast dołować się jeszcze bardziej, staram się poprawić swój humor, robiąc jedną lub kilka rzeczy które bardzo lubię. Albo kiedy zaczynam na coś narzekać, odwracam sytuację i staram się znaleźć jej dobrą stronę.

Poznaj więc, moje poprawiacze nastroju 🙂

1. Kawa i tosty. Takie śniadania, nauczyłam się jeść w Irlandii. Po prostu uwielbiam!! Nie ma nic lepszego niż chrupiące, ciepłe tosty i aromatyczna, mocna kawa z dodatkiem mleka…Szczególnie wcześnie rano, kiedy nikt nie zakłóca mojego spokoju.

2. Herbata z miodem i cytryną. Mogłabym pić litrami, jeden kubek za drugim, bez umiaru.Lepsza, niż najlepsze antydepresanty.

3. Sernik mojej Mamy. Bezkonkurencyjny!!! Puszysty o waniliowym smaku i kruchym spodzie. Gęba w niebie!!!

4. Czytanie książek. Kiedyś marzyłam, o małej bibliotece w domu. O książkach, które równiutko stoją na półkach i czekają cierpliwie na swoją kolej, by przedstawić mi swoje wnętrze. Dziś, nie ma takiego miesiąca, w którym nie zamówiłabym książek z internetowej księgarni. Uwielbiam ich zapach, kolorowe zdjęcia, szeleszczące kartki i mądre, wartościowe treści. Kocham czytać!!

book-1771073_640

books-1655783_640

5. Ten moment, kiedy jadę gdzieś sama i mogę posłuchać ulubionej muzyki. Albo, kiedy śpiewam na całe gardło, nawet do najstarszych kawałków, jakie usłyszę w radiu. Ostatnio były to „Billie Jean” Michaela Jacksona i „Missing you”, śpiewane przez Tinę Turner. Była moc! 🙂

6. Kocham jeździć autem. Moje początki jako kierowcy, nie były zbyt obiecujące. Prawo jazdy, zdałam za drugim razem, ale przez 10 lat nie siedziałam za kółkiem. Kiedy w końcu, trzeba było odświeżyć sobie umiejętności prowadzenia auta, okazało się, że zapomniałam niemal wszystko! Zrobiłam mega wielki korek na drodze, bo nie umiałam ruszyć….. pod górkę!!! 😀 Nie będę rozpisywała się o szczegółach wydarzenia, bo jeszcze prawo jazdy mi zabiorą ;).

7. Serial Przyjaciele. Obejrzałam go miliardy razy. Za każdym razem, kiedy sięgam po niego kolejny raz, odkrywam, że są tam sceny, których nie widziałam nigdy wcześniej! Poza tym nigdy mi się nie nudzi. Aktualnie, moja biblioteka multimedialna, powiększyła się o sezon 3, 4 i 9.

8. Piątkowe wieczory. Kiedyś te wieczory, spędzałam na piciu piwa w knajpach w centrum Wrocławia. Teraz, spędzam je w łóżku, oglądając bajki z moją córką. Zamawiamy chińczyka, przebieramy się w pidżamy i po prostu oglądamy. Jest git!

9. Uwielbiam fotografować!!! Zdecydowanie muszę poświęcić więcej czasu na moje hobby. To jest coś, na czym skupiam cała swoją uwagę, kiedy nie myślę o niczym innym i jestem w swoim świecie..

photo-256888_640

10.Kupuję buty. Koniec, kropka. Moją ulubioną marką, są buty firmy Lasocki i Clarks. Są nie do zdarcia, a zarazem piękne i wygodne. Obawiam się, że kiedyś skończę jak Carrie z serialu „Sex w wielkim mieście”, która podliczając wszystkie wydane pieniądze na buty, stwierdziła, że mogłaby kupić sobie apartament. Moje buty nie są jednak tak drogie, jak Louboutin czy Manolo Blahnik 😉 Wiec bankructwo mi chyba nie grozi 🙂

11. Piekę ciasta. Ze względu na to, że jest nas tylko dwie w domu, a córka jest dość wybrednym krytykiem kulinarnym (wszystko, czego nie da się wysmarować nutellą, jest niezdatne do jedzenia ;)) piekę dość rzadko. Choć może niezłym pomysłem, byłby biznes cukierniczy, wtedy mogłabym tworzyć słodkie arcydzieła codziennie!

12. Kupuję sobie kwiaty. Kocham kwiaty. Najbardziej kolorowe frezje, które przyprawiają mnie o zawrót głowy i radosne konwalie, białe tulipany i żółte słoneczniki. Ponieważ nie czekam, aż pojawi się książę na białym rumaku i mi je kupi, dbam o to sama.

13. Lubię poniedziałki. Naprawdę. Poniedziałek to początek tygodnia, świeży jak szczypiorek 🙂 nowy start, nowe wyzwania, wszystko może się zdarzyć.

14. Wschody słońca. Ten moment, kiedy rano jadę do pracy i niebo mieni się w korach purpury, pomarańczy i czerwieni. Od razu lepiej zaczyna się dzień.

15. Dom, w którym mieszkam. Pewnego dnia, zdałam sobie sprawę z tego, ile ludzi na świecie jest bezdomnych i jak wiele by oddali, by mieć swój własny kąt, te cztery ściany, w których pod koniec dnia, bezpiecznie spędzasz czas z rodziną i przyjaciółmi.

Jestem pewna, że do tej listy z czasem dopiszę znacznie więcej. A teraz wybacz, zamykam się w pokoju z pyyyyysznym serniczkiem mamusi, herbatką i serialem Friends 😉

Miłego Dnia!

gotowanie · obiad · żurek staropolski

Przepis na staropolski żurek z okolic Dobroszowa.

„Nie ma jak u Mamy”, znacie to? Każdy z nas pamięta domowe obiadki gotowane przez Mamę. Nawet, kiedy wyprowadzamy się na swoje i gotujemy już sami, to potrawy nigdy nie smakują jak te z dzieciństwa. Mimo tego, że dodajemy takie same składniki, w takiej samej kolejności, to jednak smak jest odrobinę inny.

Mama, która przyjechała, żeby pomóc mi trochę w osobistych sprawach, przywiozła ze sobą pyszną, białą kiełbasę…. Wiadomo, jak jest biała kiełbasa, to będzie i żurek… Nie mogłam się doczekać!! Zupełnie jak dziecko, czekające na prezenty w Boże Narodzenie. W końcu Mama zapytała: To co, może w niedzielę zrobię żurek? Tak, tak i jeszcze raz tak!!!!

Składniki, których potrzebowała to:

– 1,5 l zimnej wody

– 4 surowe, białe kiełbasy ok.600 g

– zakwas w butelce, u nas żurek firmy Frubex

– żurek w proszku Winiary

– 100 g surowego boczku pokrojonego w kostkę, u nas smoked pancetta

– 2 ząbki czosnku

– około 50 ml mleka

– dwa ziarna ziela angielskiego

– trzy suszone grzybki

– sól i pieprz do smaku

– majeranek

– dwa ugotowane na twardo jajka

– kilka kromek chleba żytniego

Sposób wyczarowania, nieziemsko pysznego żurku 🙂

W garnku zagotuj 1,5 l wody, kiedy woda będzie wrząca, wrzuć kiełbasę i skręć gaz, kiełbasa ma się sparzyć, nie gotować.  Dodajemy listki laurowe, ziele angielskie i suszone grzyby. Garnek przykrywamy pokrywką. W międzyczasie, na patelni podsmażamy boczek.

Po około 10- 15 minutach, z gotowego wywaru, wyciągamy kiełbasę na talerz. Uwaga!! Nie podjadaj kiełbasy 🙂 bo na końcu okaże się, że żurek będzie postny 😀

dsc_0424

 

Następnie, odlewany około 250 ml żurku z butelki i mieszamy go z około 50 ml mleka. Wlewamy do naszego wywaru. Kolejny krok to wymieszanie około 1/3 torebki żurku z proszku,  z kilkoma łyżkami zimnej wody, następnie wlewamy trochę gorącego zakwasu z garnka, żeby zahartować ( tak mawia moja Mama 😉  ) naszą miksturę. Po wymieszaniu, całość wlewamy do dużego garnka z wywarem, podkręcając gaz tak, aby nasz żurek się zagotował. Dodajemy soli i pieprzu do smaku, dwa rozgniecione ząbki czosnku i majeranek roztarty w rękach, żeby wydobyć jego aromat. Po kilku minutach, skręcamy całkiem gaz.

Na talerz, nakładamy przekrojone na pół, ugotowane wcześniej na twardo jajko, podsmażony boczek i pokrojoną w plasterki białą kiełbasę. Zalewamy gorącym żurem.

Mmmmmm….Czujesz już ten smak i zapach? 😀

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Paryż · podróże · Wakacje · wakacje z dziećmi · wspomnienia

Paris, je t’aime!

Gwałtowne szarpnięcie zatrzęsło całym samolotem, pilot rozpoczął hamowanie. Po 3,5-godzinnym locie z gorącej jak latynoskie tańce Hiszpanii, znalazłam się w Paryżu, kolebce sztuki, mody i romantyzmu.

Obsługa lotniska przywitała mnie słowami: „Bonsoir Madame” i nagle poczułam się bardzo wytwornie, zupełnie jak Coco Chanel ubrana w ekstrawagancki kostium i czerwone szpilki od Louboutina 🙂 Po odprawie paszportowej i odebraniu bagaży, ruszyłyśmy do wyjścia. Tam, czekał już na nas taksówkarz, który zawiózł nas do małego studio, przy Rue Jouvenet. Mieszkanie było śliczne. Przytulne i gustownie urządzone. Wielkie okna otulone kremowymi zasłonami, drewniany stół, półka, na której stały równo poukładane książki i magazyny o modzie oraz miękka, wygodna sofa z mnóstwem poduszek i kocami. Ogromne okiennice otwarte szeroko, zapraszały do środka pomarańczowe światło z ulicznej latarni. Ponieważ było już bardzo późno, zrobiłam pyszną, tradycyjną jajecznicę. Na stole nie mogło zabraknąć chrupiącej, paryskiej bagietki oraz świeżo wyciśniętego soku ze słodkich pomarańczy.

Ostatnią rzeczą, którą pamiętam zanim zasnęłam, to szumiące dźwięki przejeżdżającego metra, rozciągnięte jak pajęcza sieć, pod paryskim miastem.

Kolejny dzień zapowiadał się niezwykle obiecująco. Słońce nieśmiało wschodziło na niebie, rzucając pierwsze ciepłe promienie, na ściany kamienic w kolorze piaskowym.

Zaparzyłam sobie kawę. Jej aromat pachniał inaczej niż zwykle, choć była to najzwyklejsza kawa na świecie. Poranek był chłodny, a ulice puste. Nieliczni mieszkańcy Paryża, siedzieli w malutkich kafejkach, pijąc mleczne latte i rozkoszując się maślanymi rogalami croissant.

magazine-891005_1920

 

Pierwszym punktem na mojej liście „must see”, była majestatyczna wieża Eiffla. Zdecydowałam się na spacer, żeby lepiej poznać okolice w której mieszkałyśmy. Budynki przy Rue Jouvenet , są wyniosłe i dumne. Z paryską nonszalancją, prezentowały swoją wielkość. Auta mijały nas na ulicy jak gdyby nigdy nic… Ludzie na przystankach, stali zaspani i znudzeni w oczekiwaniu na autobus. A ja chciałam tańczyć, skakać i krzyczeć: Ludzie, obudźcie się!! Jesteśmy w Paryżu!!!

I faktycznie, chwilę później wielu z nas, obudziło się z porannego letargu. Spacerując główną ulicą Avenue de Versailles, nagle usłyszałam głośne strzały. Jeden za drugim przerwały poranną ciszę…Spojrzałam szybko w stronę Parc Sainte-Périne, mój wzrok zatrzymał się na kobiecie, która chowała głowę w rękach i niemal skuliła się ze strachu. Szarpnęłam gwałtownie Hanię za rękę i przeszłam na drugą stronę ulicy, nie oglądając się za siebie. Zdążyłam tylko usłyszeć jak córka pyta : Mamo co robisz?!

Strzały ucichły, a ja wzięłam kilka głębokich wdechów. Dopiero wtedy, odważyłam się spojrzeć w stronę parku. Okazało się, że ktoś wystrzelił najzwyklejsze w świecie fajerwerki. Jednak nie spodziewałam się ich w niedzielny poranek, w dodatku tak wcześnie. Przez chwile rozważałam nawet powrót do apartamentu, jednak wizja spędzenia dwóch dni w zamknięciu, skutecznie odwiodła mnie od tego pomysłu. Ta sytuacja uświadomiła mi jednak, jak bardzo ludzie żyjący w Paryżu, są świadomi zagrożenia terrorystycznego. I jak wielu z nich, codziennie zmaga się ze strachem.

Zbliżyłyśmy się do wielkiego skrzyżowania, GPS poprowadził nas w prawo. Po przejściu kilku kroków podniosłam głowę i ujrzałam wieżę Eiffla. Na chwilę przestałam oddychać, przestałam słyszeć, a ciało zastygło jak kamienny posąg. Oczy miałam wilgotne od łez, a usta zaciśnięte mocno, torując drogę ucieczki dźwiękom wzruszenia. Nie odważyłam się mrugnąć, bo bałam się, że obraz zaraz zniknie.

Jestem w Paryżu… Wyszeptałam.

Nagle dotarły do mnie słowa mojej córki. Siedmioletnie, niebieskie oczy patrzyły na mnie z dezaprobatą. Hania, widząc moje wzruszenie, skwitowała krótko: „Jezu, ja tam z Tobą nie idę” 🙂 🙂 Okazało się, że gołębie robią na Niej większe wrażenie, niż 300-metrowa wieża.

Dalsza droga, wiodła wzdłuż Sekwany. Statki z lekkością unosiły się na wodzie, czekając na pierwszych pasażerów. Przepięknie zdobione mosty, przecinające rzekę oraz budynek Radio de France, zrobiły na mnie niewiarygodne wrażenie.

Malutkie, urocze kafejki, były wypełnione po brzegi, spragnionymi paryskich przysmaków klientami. Reszta turystów śpieszyła się, by wdrapać się na 300-metrowy „Cud ze stali”.

Widok wieży Eiffla z bliska wzbudził we mnie wiele emocji. Plac, na którym stoi jest ogromny i oprócz zwykłych ludzi beztrosko spędzających czas, spacerują tu również żołnierze, którzy uzbrojeni w karabiny pilnują bezpieczeństwa.

Jadąc windą na drugie piętro wieży, poczułam motylki  brzuchu i nutkę ekscytacji. Widok na panoramę Paryża jest fenomenalny!!

Na sam szczyt wieży niestety nie było dane nam wjechać. Choć bilety w ręce wykupione ściskałam, to strach mojej córki wziął górę. Zapłakane oczy, kategorycznie odmówiły podziwiania Paryża z wysokości 300 metrów. Prosiłam, przekonywałam, błagałam, bezskutecznie.

Kilka minut później, zupełnie zapomniała o całym strachu i przerażeniu. Większą atrakcją okazało się, karmienie gołębi… 😉

Po całym dniu zwiedzania i przeżytych przygód, zjadłyśmy pyszny obiad w cudownej Le Castel Café na rogu Rue de Buenos Ayres. Zamówiłam puszysty omlet z szynką, cebulą i serem, serwowany z cieniutkimi, chrupiącymi, french fries i świeżą sałatą, skropioną octem balsamicznym. Gęba w niebie!!!! Hania dostała naleśniki z nutellą, świeżymi bananami i gałką lodów waniliowych…

Do domu wracałyśmy zmęczone jak diabli, ale absolutnie szczęśliwe. Choć pod koniec wyprawy dowiem się od Hani, że w Paryżu to jednak było nudno, zdecydowanie wybiorę się tam w przyszłości jeszcze kilka razy. Mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że jestem beznadziejnie, na zabój i na zawsze, zakochana w Paryżu!!

Paris, j’te aime!!!!

dzieci · macierzyństwo · podróże · rodzina · wakacje z dziećmi

Jak tanio podróżować, nawet z dziećmi.

Wspominałam już o moich cudownych wakacjach na Maladze i w Paryżu, które miały miejsce pod koniec października? Oczywiście, że tak! Byłam tak podekscytowana, że ciężko mi było o tym nie mówić. Podróżowanie z dziećmi, nie ważne jak małymi czy dużymi, wiąże się z masą rzeczy do ogarnięcia. Pisałam o tym tutaj (Wakacje z dzieckiem…). Jak to mówią małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot.
Wiadomo, kiedy podróżuje się samemu, plan podróży może zmieniać się jak w kalejdoskopie. Jednego dnia jesteśmy na piaszczystych plażach, uprawiając plażing-smażing, by następnego dnia wspinać się po górach. Sprawa się nieco komplikuje, kiedy najmłodszy podróżnik jedzie z nami. Wtedy plany wojaży po świecie, trzeba nieco dostosować do naszych dzieci. Nie wspomnę już o momencie, w którym przychodzi nam zapłacić za wszystkie przyjemności. Na szczęście jest kilka rozwiązań, które można zastosować.

Noclegi możemy wybrać na kilka sposobów. Można je zabukować w hotelu 5 gwiazdkowym i wybrać tzw. all inclusive albo skorzystać z hosteli, B&B, czy prywatnych apartamentów, które są bardziej korzystne cenowo. Właśnie o to chodzi, żeby nie wydać fortuny na sam nocleg, no chyba, że najdzie nas taka ochota i dysponujemy odpowiednimi środkami. Strony z których korzystałam do zabukowania noclegów to Airbnb oraz Rentalia . Mogłam śmiało dowiedzieć się wszystkich informacji o apartamencie, o tym, czy w pobliżu znajduje się plaża, restauracje, sklepy. Kontakt z właścicielami bez problemów, szybko i sprawnie dokonałam wstępnych opłat i już w myślach czułam ciepłe promienie słońca, malujące opaleniznę na moim ciele.

Jednak zanim będziemy rozkoszować się wygodą i luksusem w naszych bazach noclegowych, trzeba jeszcze zastanowić się w jaki sposób dostaniemy się na miejsce naszych wakacji. Najszybszą opcją podróżowania, jest lot samolotem. Osobiście korzystam z tanich linii lotniczych takich jak AerlingusRyanairEasyjet. Bilet powrotny z Paryża do Dublina udało mi się zabukować za 14.99 euro czyli kwota ok. 60 polskich złotych. Na wakacje leciałam na przełomie października i listopada, czyli zdecydowanie poza sezonem i kiedy nie było już tak upalnie, a temperatura powietrza wynosiła ok.22-25 stopni także w sam raz.

Warto przed wyjazdem upewnić się co chcecie zobaczyć, jakie rejony odwiedzić, jakim środkiem transportu będziecie się poruszać, po prostu zrobić dokładny plan tego co, gdzie, kiedy i jak.

Ja osobiście sporządziłam plan „pół na pół” oparty na potrzebach moich i mojej córki. To znaczy, że był czas przeznaczony zarówno na wycieczki jak i czas na leżenie na plaży i odpoczynek. Z miejsc które chciałam zobaczyć w Hiszpanii to Gibraltar, Caminito del Ray, wycieczki zabukowałam na stronie Malaga trips oraz Park krokodyli. W Paryżu oczywiście Wieża Eiffla oraz muzeum Louvre, plus spacer po okolicy w której mieszkałyśmy. Bilety na wcześniej wymienione atrakcje, zabukowałam on-line. Wieżę Eiffla można zwiedzić wjeżdżając albo na sam szczyt, albo tylko do drugiego piętra. Wstęp do Muzeum Louvre w każdą pierwszą niedzielę miesiąca od listopada do marca jest za darmo. W każdy inny dzień to koszt 15 euro, ale naprawdę warto. Trzeba poświęcić cały dzień, żeby na spokojnie wszystko zobaczyć. We wtorki muzeum jest zamknięte. Dzieci do 18 roku życia mają wstęp za darmo.

Zdecydowałam się na wakacje objazdowe, ze względu na to, że bilet powrotny z Hiszpanii do Dublina był bardzo drogi, a cała wyprawa do Paryża wraz z noclegiem, była tańsza. Zupełnie przez przypadek zajrzałam na przeloty na trasie Malaga-Paryż i spontanicznie zabukowałam bilety.

W Hiszpanii mieszkałyśmy z Hanią w małym studio z aneksem kuchennym i łazienką. Widoki z balkonu były niesamowite na morze i pobliskie góry, a codziennie rano zaraz po obudzeniu słyszałam szum fal i kłótnie papug na pobliskich palmach 🙂

Celowo wybrałam apartament zamiast hotelu, ponieważ cena była atrakcyjna i nie lubię być uwiązana i zależna od pory w której mam zejść na śniadanie, obiad, czy kolację. Śniadanie jadłyśmy w domu, a ponieważ były to wakacje to gotowanie obiadów nie wchodziło w grę. W końcu matka też człowiek i na odrobinę luksusów (takich jak stołowanie się w restauracjach) też zasługuje 🙂

Na lotnisko w Dublinie dostałam się swoim autem, które zostawiłam na parkingu płacąc wcześniej za wszystko, oczywiście płatności też dokonałam on-line. Wybrałam long term blue car park, i była to super decyzja bo parking nie dość, że w miarę tani, to jeszcze bardzo szybko można z niego dostać się na lotnisko autobusem, który kursuje co 10 minut. Ponieważ lot powrotny do Dublina był dość późno, bardzo wygodnie było wsiąść po prostu do swojego auta i wrócić do domu.

Wakacje były niesamowite i bardzo udane. Wspomnienia po nich, jeszcze długo zostaną w mojej pamięci. Zaraz po powrocie, zaczęłam odkładać pieniądze, żeby powoli przygotować się na kolejne 🙂

Bez kategorii

Pozwalam Ci odejść, na zawsze..

„Dzisiaj, kasuje z pamięci wspomnienia o Tobie. Wyrzucam wszystkie kartki, kasuję e-maile i listy miłosne, które trzymałam w swojej szufladzie zbyt długo. Na małe kawałeczki podrę każde zdjęcie, które leżało w zakurzonym już pudełku, po to bym pamiętała o nas. Oddam Twoje stare koszulki, sweter i biżuterię, którą od Ciebie dostałam, komuś kto nie wie co dla mnie znaczyły.

Pozwalam Ci odejść na zawsze.

Nie chcę już przeglądając stare zdjęcia w telefonie, natknąć się na Twoją twarz.. Nie chcę, przeszukując kontakty w książce telefonicznej widzieć Twoje imię.. Nie chcę znaleźć naszych starych wiadomości ani screen-shotów naszych rozmów. Nie chcę słyszeć starych piosenek i myśleć o Tobie. To nie tak, że chcę zapomnieć o Tobie całkowicie, bo nie chcę.. Byłeś ogromną częścią mojego życia, ale właśnie o to chodzi, że byłeś tylko jego częścią.

Chodzi o to, by ruszyć do przodu. Chodzi o to, by nie myśleć o Tobie zawsze wtedy, kiedy coś dobrego się wydarzy i oprzeć się chęci, by biec do Ciebie z dobrymi nowinami. Chodzi o to, bym radziła sobie z przeciwnościami sama. Chodzi o to bym podkładała swoje życie i ruszyła do przodu, nie zastanawiając się, Co Ty robisz ze swoim. Chodzi o to, by porzucić myśl, że to ja miałam spędzić resztę mojego życia przy Twoim boku. Żeby zatrzeć wszystkie ślady o Tobie, które odciśnięte są wszędzie…

Żeby czuć się dobrze z sama sobą..

Chodzi o to, by kiedy wpadnę na Ciebie przez przypadek, nie czuć jak w piersi skacze moje serce. Żeby język nie stanął kołkiem w przysłowiowej gębie i denerwować się, co o mnie pomyślisz. Właściwie nie chcę się już przejmować w ogóle tym, co o mnie pomyślisz. Nie chcę czuć motylków w brzuchu, kiedy wymawiasz moje imię. Nie chcę już tęsknić za Tobą.

Odpuszczam, bo chcę być szczęśliwa.

I chcę również cieszyć się Twoim szczęściem.

Chcę się czuć ok z myślą, że teraz ktoś inny, spędzi z Tobą resztę życia. Chcę się czuć w porządku, myśląc, że ktoś inny budzi się przy Tobie, że ktoś inny będzie robił Ci kawę z dwiema łyżeczkami cukru.

Chcę się czuć dobrze z myślą, że ktoś inny będzie kochał Twoje tatuaże i szorstkie dłonie. Chcę wyleczyć swoje serce i siebie. Chcę się czuć kompletna, bym mogła znaleźć szczęście z kimś nowym.

Wiec dzisiaj całkowicie odpuszczam sobie Ciebie i wspomnienia o Tobie.. Ponieważ ja i TY nie jesteśmy już My, a trzymając się takiej myśli ranię tylko siebie.

Dzisiaj postanowiłam, że swoje potrzeby postawię na pierwszym miejscu, a Ciebie zostawię daleko w tyle, na zawsze”.

Bez kategorii · dzieci · macierzyństwo · matka · rodzina · styl bycia

Czego chciałbym nauczyć moją córkę.

Od kiedy zostałam mamą, martwię się bezustannie każdego dnia. Martwię się, czy moja córka nie jest głodna, czy ma wszystko, czego Jej potrzeba, czy jestem wystarczająco dobrym przewodnikiem w Jej życiu, czy robię wszystko, co w mojej mocy by czuła się wystarczająco kochana, akceptowana i bezpieczna. Będąc rodzicami, zrozumiałe jest, że chcemy dla swoich pociech jak najlepiej. Codziennie, jednak zanim pójdę spać, wyrzucam sobie, że mogłam mniej krzyczeć, mniej poganiać, więcej chwalić i poświęcić Jej więcej czasu. Dochodząc tym samym do wniosku, że jestem przeciętną mamą.


Są jednak rzeczy, które chcę Jej przekazać, takie, które sama chciałbym słyszeć od swoich rodziców.
Nauczę Ją, żeby nie czekała na nic, ani na nikogo. Powiem Jej, żeby nie czekała na chłopaka, który pojawi się w Jej życiu, żeby Ją uratować i dać poczucie bezpieczeństwa. W pierwszej kolejności musi nauczyć się jak zadbać o to sama. Żeby poznała siebie, swoje potrzeby, marzenia i była wierna sobie.

Wspomnę o tym, że Świat stara się przekonać kobiety, że potrzebują mężczyzny tzw. drugiej połówki, po to by poczuły się kompletne i że jest to jedno, wielkie oszustwo. Powiem Jej, że już jest kompletna, wartościowa, doskonała taka, jaką jest i nie potrzebuje do tego ciągłej obecności i bezustannych zapewnień innych osób.

Nauczę Ją, żeby nigdy w życiu nie ukrywała samej siebie i tego, jaka jest, po to tylko by inni ludzi mogli czuć się komfortowo. Że jeśli razi ich to, jaka jest naprawdę, to tylko dlatego, że być może sami nie mają odwagi, by sobą być. Żeby nie krzywdziła innych ludzi specjalnie, jeśli jednak tak się zdarzy to, żeby miała odwagę przyznać się do błędu i przeprosić, a nie zaprzeczać i chować po kątach jak tchórz. Powiem jej, że pojawiła się na tym świecie nie po to, by uszczęśliwiać innych tylko po to, żeby spełniała swoje marzenia i uszczęśliwiła w pierwszej kolejności siebie, a potem nauczyła innych jak tego dokonała. Żeby słuchała swojego wewnętrznego głosu, który jest jej kompasem i drogowskazem w życiu. Powiem Jej, że jeśli Bóg naprawdę istnieje i stworzył Ją na swoje podobieństwo, to jest idealna taka, jaka jest, ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami również.

Żeby nigdy nie grała głupiej, nieporadnej kobietki po to, by jakiś niepewny swojej wartości, niedojrzały chłopiec, poczuł się przy Niej jak prawdziwy mężczyzna. Że jest odważna, silna i może osiągnąć wszystko, co tylko sobie wymarzy. Że ludzie oceniają innych tylko na podstawie swojej percepcji postrzegania świata, a nie na podstawie tego, jaką jest. Powiem Jej, żeby zawsze robiła to, co lubi i korzystała z życia i z okazji, które się w nim pojawiają, bo bardziej bolą niewykorzystane szanse, niż jakakolwiek porażka.

Że popełnione błędy świadczą tylko o tym, że była na tyle odważna, żeby spróbować. Żeby kochała siebie samą całym sercem i była dla siebie łagodna i dobra, bo każdy związek w Jej życiu będzie się opierał na tym, jak ona sama o sobie myśli i w jaki sposób siebie traktuje. Żeby spełniała swoje marzenia a tym którzy mówią Jej, że coś jest niemożliwe, odwracając się, powiedziała: no to patrz. Że ludzie bardzo często mając marzenia, nie spełniają ich z obawy przed porażką. Powiem Jej, że owa porażka jest tylko i wyłącznie drogowskazem, który mówi Jej, co jeszcze wymaga zmian i lekcją, którą musi w życiu odrobić. Że nikt na świecie nie jest perfekcyjny. Żeby zakochała się w ciężkiej pracy, która doprowadzi Ją do sukcesu.

Powiem Jej, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą szeptać za Jej plecami i prawdopodobnie ich życie jest bardzo nudne, skoro, zajmują się cudzymi sprawami a nie swoimi. Że to co inni o Niej pomyślą, to nie jest Jej sprawa.

Na koniec powiem Jej, że zdaję sobie sprawę, że nie jestem idealna i że robiłam wszystko, żeby dobrze i mądrze Ją wychować, na podstawie wiedzy, którą posiadałam. Że zawsze będę przy niej i nigdy nie przestanę Jej kochać, choćby popełniła największe głupstwo na świecie.

Że świat należy do Niej i stoi przed Nią otworem, jeśli tylko odważy się sięgnąć po to, czego pragnie.

A ja zawsze będę blisko niej, żeby Ją wspierać.